Bez wiary.
W niedzielę w Łozinie mieliśmy nieco polepszyć sobie humory po kończącym się powoli fatalnym sezonie. Owszem humory polepszyliśmy, ale... gospodarzom.
O pierwszej połowie najlepiej byłoby w ogóle nic nie napisać. Fatalna gra naszego całego zespołu, który wyszedł na boisko jakby za karę i żaden z zawodników nie prezentował choćby cienia swoich umiejętności. W tej części gry nie oddaliśmy ani jednego celnego strzału na bramkę przeciwnika, ba w ogóle strzałów oddaliśmy bardzo mało, a jeśli już to bardzo bardzo niecelne. Nawet nie będziemy przytaczać nielicznych prób zawiązania naszych akcji, bo szkoda na to klawiatury. W dodatku sami sprezentowaliśmy gospodarzom gola. Najpierw Damian Mazur bezsensownie wybił piłkę głową z powrotem w nasze pole karne, a potem Szymon Czarnecki, próbując wybić piłkę trafił przeciwnika, co oznaczało rzut karny. Szybko więc zrobiło się 1:0. Dodać tu należy, że Łozina powinna zdobyć jeszcze kilka bramek, ale ich skuteczność pozostawiała wiele do życzenia.
Gdy myśleliśmy, że coś się zmieni po przerwie i zespół się obudzi, a trener wstrząśnie zawodnikami w szatni to... wstrząsnęli nami gospodarze. mija 10 sekund drugiej połowy, wystarczają 3 podania i w sytuacji sam na sam Sekuła nie ma najmniejszych szans. To jeszcze bardziej odebrało nam chęci do gry, a Łozina kontrowała. Parodią w naszym wykonaniu był powrót po stracie piłki, gdzie często nasi obrońcy byli pozostawieni sami sobie, a środek pola nie istniał. Jakby tego było mało to przegrywaliśmy wszystkie pojedynki indywidualne i byliśmy wolniejsi od przeciwników. Strzelili oni również 3 gola po kolejnej kontrze i strzale w długi róg. KS tak się z nami bawił, że potrafił zmarnować nawet strzał do pustej już bramki oraz kolejną okazję sam na sam z Przemkiem. Pocieszeniem w tej części gry było to, że częściej strzelaliśmy na bramkę naszych przeciwników, ale zła wiadomość była taka, że nadal bardzo źle i niecelnie. Nasz honor uratował Piotr Kwiatkowski, który z linii pola karnego zdobył gola na otarcie łez. Gospodarze w ogromie swoich sytuacji wsadzili nam jeszcze jednego gola i odtańczyli na środku boiska taniec zwycięstwa.
Bez wiary, serca, walki i sił. Szkoda pisać cokolwiek więcej, coraz smutniej żegnamy wrocławską okręgówkę.
Komentarze